Koncepcje autorki w zakresie tego dlaczego człowiek biologicznie jest
przystosowany do picia smoothie wydają się być całkiem ciekawe. Podobnie rzecz
się ma z innymi poruszonymi w książce tematami ogólno - zdrowotnymi, ich
powiązaniem z zachodnim sposobem żywienia (który i u nas zaczyna być obecny)
oraz związkiem zdrowia i ogólnego dobrostanu człowieka z piciem zielonych
koktajli.
Dla mnie główną wartością książki są przemawiające do mnie wyjaśnienia
skąd biorą się tzw. choroby cywilizacyjne, do których oprócz zataczających
coraz szersze kręgi wszelkich alergii zaliczyć można raka, cukrzycę, problemy
układu sercowo – naczyniowego i inne. Przede wszystkim jednak wyjaśnienie tego
dlaczego warzywa zielono - liściaste (zwłaszcza ciemne liście) są tak bogate w
wartości odżywcze tj. w witaminy i związki mineralne, nie zapominając o
błonniku. Co to właściwie jest chlorofil, do czego jest potrzebny, dlaczego
warto go spożywać. No i oczywiście dlaczego najbardziej wartościową i
przystępną formą spożywania dobrodziejstw pochodzących z warzyw zielono -
liściastych jest właśnie picie smoothie, a nie jak by się mogło wydawać
jedzenie liści w sałatce. Nie znaczy to
oczywiście, że jedzenie sałat nie ma znaczenia dla zdrowia człowieka.
Przeciwnie – ma. Jednak znacznie więcej korzyści uzyskuje się spożywając je w
formie płynnej.
Książkę polecam dla wszystkich, którzy chcą wniknąć w tematykę zdrowotną,
a nawet w kwestie historyczne związane ze spożywaniem zielonych liści.
Oczywiście w książce jest mnóstwo przepisów na wszelkiego rodzaju smoothie, w
tym na zupy, które są głównie z zielono - liściastych warzyw i o konsystencji
smoothie.
Przyznaję, że zrobiłam 2 zupy zainspirowane przepisami oraz może jedno
smoothie z przepisów. Zupy były pyszne, smoothie nie pamiętam. Dlaczego nie
więcej? Między innymi dlatego, że autorka ma najwyraźniej dostęp do wielu
roślin, do których dostępu nie mam ja, zatem i tak kończy się to u mnie zastępowaniem
tym co udało mi się kupić. Przede wszystkim jednak po przeczytaniu
kilkudziesięciu przepisów w książce i innych miejscach, zrozumiałam istotę
sporządzania smoothie.
ZASADY
Podstawą jest łączne warzyw zielonolistnych z owocami, wodą i innymi
dodatkami. Aby smoothie miało gładką konsystencję, trzeba dać owoc,
który nada ten aksamitny smak, czyli banana lub awokado, a najlepiej jedno i
drugie w potrzebnych do przygotowywanej ilości proporcjach. Wszelkie inne owoce
można także dodawać wedle pór roku i upodobań, co da zróżnicowanie smakowe.
Warto pamiętać, że jabłka powodują, iż koktajl się pieni, dlatego należy
dodawać je w umiarze. Oprócz wszystkich możliwych i jadalnych warzyw zielono -
liściastych można dodawać np. zielonego ogórka, łodygi selera
naciowego. Oczywiście nadają się do smoothie wszelkie kiełki.
Ze zdrowych dodatków, które powodują, że można bawić się smakiem warto
wymienić cytrynę, limonkę, imbir, ale też zmielony cynamon.
Ja miksuję to co akurat udało mi się dostać. Oprócz podstawowych sałat, rukoli,
roszponki, szpinaku, botwiny, cykorii i radichio – w niewielkich ilościach, bo
mają gorzki smak – dodaję np. liście rzodkiewki, kalarepy, jarmuż, liście z
natki marchewki, koperek, pietruszkę – oczywiście w ilościach, które nie
zdominują smaku, podobnie jak kilka listków bazylii, mięty, czy garść kolendry
lub melisy. Pasjami dodaję kiełki słonecznika. Jeśli nie zapomnę, to na ostatni
twist dodaję odrobinę oleju lnianego. Co do owoców, to w blenerze zawsze ląduje
awokado. Zresztą to owoc, który w naszym domu jest zawsze i w po kilka sztuk. Z
reguły dodaję też banana, bo nie ma co ukrywać po neutralnym w smaku awokado,
banan jest przyjemnie słodkim dodatkiem. W pozostałym zakresie daję te owoce,
które akurat są pod ręką. Często jest to mango, bywał ananas, czasem gruszki,
jabłko, pomarańcza, brzoskwinie….
Z reguły dodaję
imbir, jednak tu trzeba uważać, aby nie dać za dużo, bo może to spowodować, że smoothie stanie się zbyt ostre
w smaku na przeciętne podniebienie. Koniecznie przyprawiam sokiem z cytryny. Jeśli
jest za mało słodkie, a z reguły potrzebna jest dodatkowa dawka słodyczy,
to dodaję miód lub pierzgę z miodem.
Warto jednak mieć
na względzie, to o czym kilkakrotnie wspomina Victoria Boutenko w Green
smoothie revolution, aby nie mieszać zbyt wielu składników w ramach
jednego koktajlu. I z tym się absolutnie zgadzam. Proponuję wymieszać za 2
rodzaje zielonych warzyw np. sałatę rzymską ze szpinakiem – jako bazę, a potem
dodawać np. kolendrę, czy kiełki słonecznika albo trochę charakterystycznych w
smaku liści rzodkiewki oraz owoce – awokado i jakiś owoc dla przyjemnego smaku
np. brzoskwinie lub mango. A na koniec np. sok z cytryny i miód jeśli trzeba.
Kolejną zasadą, o
której trzeba pamiętać, jeśli chce się wprowadzić smoothie do stałego
harmonogramu, to rotacja warzyw zielono liściastych z uwagi na zawartość
z nich substancji, które w zbyt dużym stężeniu mogłoby okazać się szkodliwe dla
człowieka.
Co zaś do proporcji
pomiędzy warzywami, a owocami, to ja robię dla siebie smoothie bardzo „zielone”
z minimalną ilością owoców. Odlewam z blendera moją porcję, dolewam wodę i
dodaję więcej owoców, miodu… i takie smoothie light serwuję reszcie rodziny. Gdy
przeglądałam przepisy na green smoothie, to w większości były one bardziej
owocowe i ze znacznie mniejszą ilością zielonego wkładu, niż moje koktajle.
My od kilku lat
pijemy smoothie regularnie. Po szaleństwie, kiedy przygotowywałam je
codziennie, teraz robię to co najmniej 2 razy w tygodniu. Najbardziej mnie
cieszy to, że uwielbiają smoothie Jadka – 2 latka i Niejadka – 5,5 roku. Piecie
smoothie jest dla nich tak naturalne jak picie dla dzieci soku. Nie ukrywam, że
podkręcam ich smoothie owocami i miodem, jednak bez szaleństw J.
I na koniec,
teraz jest idealna pora na zielone koktajle. Wszędzie dookoła tyle zielonych
warzyw, że warto to wykorzystać.
Celowo nie wymieniłam witamin, czy składników mineralnych znajdujących
się w smoothie, bo musiałabym wymienić bez mała wszystkie! A to na ile będzie
wartościowe określone zrobione smoothie zależy od tego jakich się doda
konkretnych warzyw zielono - liściastych i owoców. Oczywistym jest, że im
więcej doda się owoców i miodu, a użycie zielonych liści będzie symboliczne - jedynie
dla zabarwienia, to tym mniejsza wartość odżywcza, a koktajl pomimo cudownie
zielonego koloru, będzie bardziej przypominał przecierowy słodzony sok.
U nas picie zielonych koktajli przełożyło się na konkretne
wymierne korzyści zdrowotne. Moje wyniki badań w zakresie żelaza i innych związanych
z tym jednostek są idealne, choć całe życie wcześniej miałam anemię. Ciągle
słyszałam, że to dlatego, że nie chcę jeść mięsa. No to czasem jadłam. A teraz
kiedy w zasadzie jemy mięso niezwykle sporadycznie, za to jemy dzikie
ilości warzyw, a za sprawą smoothie -
zielonych warzyw, nagle moje wyniki wstrzeliły się w normy, w sam środeczek
normy. Dziecko pierwsze, które też początkowo miało anemię, a ja musiałam słuchać,
że to dlatego, że prawie mięsa nie je, od kiedy pije smoothie, wyniki ma piękne
– istna laurka J.
Jeśli ktoś nie robił nigdy zielonego koktajlu, to pewnie
sobie nie wyobraża, że ilość zielonych liści wszelkiej maści ledwo się mieści w
wielkim blenderze, a po zmiksowaniu z wodą, koktajlu jest odrobina. I tu właśnie
jest sekret – takiej ilości liści nie dało
by się zjeść w sałatce! A przekonać dziecko do zjedzenia gigantycznej
zielonej kopy liści, to już byłoby zadanie niewykonalne.
Dodam tylko, że Jadka piej smoothie od 8-9 miesiąca życia. Cudownie
woła na cały dom, gdy widzi, że zbliżam się do blendera: smuti,
smuti…, a gdy widzi awokado, to wyrywa mi je z ręki, ze by zjeść i Dotąd
mówiła: akado, to od niedawna mówi: adokado.
No i w ogóle to wrzuca ze mną do blendera warzywa i owoce, podgryzając
niektóre.